Wysokogórski Szlak Pirenejów HRP to długodystansowy szlak dla piechurów, który zaczyna się od Atlantyku i prowadzi przez cały łańcuch Pirenejów aż do Morza Śródziemnego. 

Mówi się, że jest to jeden z najpiękniejszych szlaków w Europie, dość trudny technicznie, jednak niesamowite widoki wszystko wynagradzają.   

Aby wybrać się na ten szlak, trzeba mieć trochę czasu, bo całość to ponad 850 km. Sprawnym osobom przejście od początku do końca zajmuje 45 dni. Rekord pokonania HRP to  24 dni.

Mnie jednak nie chodziło o bicie rekordów. W górach mam swoją żelazną zasadę: cieszyć się ścieżką pod nogami i niebem nad głową. Martwiłam się trochę o logistykę, bo czasy mamy niepewne i warunki podróżowania ciągle się zmieniają. Jednak dojazd z Krakowa do francuskiego Hendaye nad Atlantykiem okazał się w miarę komfortowy. W miasteczku trzeba było tylko znaleźć czerwoną kropkę startu przy palmie i można ruszać!

Biało-czerwone oznaczenie jest miłe polskiemu sercu, lecz tak naprawdę HRP nie jest oznakowany. Przez łańcuch Pirenejów prowadzą jeszcze dwa szlaki: francuski GR10 i hiszpański GR 11. To one, dokładnie wyznaczone, biegną każdy w swoim kraju. Tylko czasem wdrapują się wysoko i zbiegają się z HRP,  wspierając go swoimi kolorami. Z Hendaye HRP zaczyna się wspólnie z GR 10 i przynajmniej przez kilka dni nie ma kłopotu z odnajdywaniem drogi, nawet we mgle. A gęste mgły po francuskiej stronie to częste zjawisko.   

HRP nie jest typowym szlakiem, to raczej idea – przejście od oceanu do morza przez najwyższe pirenejskie szczyty, trochę kamiennych kopczyków po drodze, sporo wilgoci, dzikich krów i koni, mało mobilnego zasięgu, jeszcze mniej ludzi.

Mapa? Jest przewodnik „Haute Randonèe Pyrènèene” napisany przez inicjatora tej drogi Francuza Georgesa Vérona, wydany po francusku i angielsku. To podręczna ikona wędrowców na HRP. Drugim jest przewodnik „Pyrenean Haute Route” Anglika Tona Joostena, ułożony podobnie. Przewodniki rozpisane na 45 dni mieszczą wszelakie przydatne wskazówki – od różnic wysokości po informacje o małych schronach turystycznych i nielicznych wiejskich sklepikach.

Szczerze – dni i kilometry cudzego doświadczenia zupełnie mnie nie kręcą. Dla mnie droga to przygoda, niespodzianka, odkrycie. Tym bardziej taka, która jest tylko ideą. „Jeśli nie wpuści mnie jedna góra, obejdę niepogodę przez drugą, przecież to nie Everest!” – myślałam. Ambitnie postanowiłam iść w starym stylu, na ciężko: mój 20-kilogramowy plecak to moja absolutna niezależność od cywilizacji. Mam w plecaku wszystko: przestronny namiot, ciepły śpiwór, ubranie do snu, zestawy odzieży na każdą pogodę, kuchenkę, dwa kartusze gazu, filtr do wody, jedzenie na prawie tydzień! O nie, nie lekceważyłam Szlaku! Dobierałam każdą rzecz, obcinałam nawet metki, by obniżyć wagę, ale desperacko chciałam być zaopatrzona na każdą okoliczność, no i proszę –  20 kg na plecach. Czasem na szlaku mijałam muły niosące zaopatrzenie do górskich schronisk. Czułam z nimi pokrewieństwo.  

Trud HPR okazał się doprawdy nietuzinkowy. Niepotrzebnie zlekceważyłam przewodniki, a tak miło byłoby czasem zerknąć chociażby jednym okiem na mapy i sprawdzić gdzie można trochę odsapnąć.

Przez pierwsze dni towarzyszyła mi gęsta mgła i deszcze, przemoczyły namiot i wszystkie rzeczy, kilka razy gubiłam szlak, uciekałam przed krowami, które w Pirenejach mają ogromne rogi i czemuś uwielbiają odpoczywać na tej mało widocznej ścieżce, a przygoda miała dopiero się zacząć. Wyższe góry, podobne do Tatr, zaczynają się  od Lescun, po około 10 dniach podróży.

Pierwszy strach dopadł mnie pod Candanchu, gdzie trzeba było pokonać technicznie trudny odcinek po stromym zboczu. Jeden zły krok groził ześlizgnięciem na głazy wyschłego wodospadu. A ciężki plecak – moja rzekoma niezależność – może i dawał nadzieję na przetrwanie, za to silnie zaburzał równowagę.

Gavarnie – pirenejskie Zakopane i otaczające je skały ukształtowane jak cyrkowe areny stały się nie lada wyzwaniem. Góry wysokie na 3 tys. metrów, w których tylko ty i sępy… No czasem jeszcze świstaki i krowy. Te są wszędzie. Żywe i martwe. „Jestem żywa, żywa, idę, patrz, idę”, – stękałam  cicho pod nosem, patrząc z niepokojem w niebo gdzie szybowały skrzydlate drapieżniki.

HRP podarował mi bardzo dużo pięknych chwil. Masywy Balaitous, Vignemale, Maladety okolice jeziora Portillon, Respomundo  i wiele innych, schronisko Mont-Roig, urocza Andora, Pic Canigou, niezapomniane spektakle chmur. Moje 50. urodziny, z pięknymi widokami, borówkami na uroczystą kolację i wodą z resztek bajorka – a droga wciąż pod górę! 

Pewnego dnia stanęłam oczarowana gdzieś w Wysokich Pirenejach – z każdej strony góry. Wysokie, jeszcze wyższe, lodowiec, wodospad. Dużo słońca, wiatr, łagodne pastelowe kolory. Przede mną urocza ścieżka wijąca się ku następnym górom. Czyż to nie wspaniałe?

Najwspanialsze momenty przeżywałam będąc sama. Pireneje to szlak dla ludzi, którzy nie boją się samotności. Można tu iść kilka dni i nie spotkać człowieka. Potem mija cię ktoś, rzuci „hola” lub „bonjour” – i znów zostaje tylko postukiwanie kijków i własny ciężki oddech.

Większość nocy spędzałam pod namiotem, czasem na terenie campingów. Tam się mogłam umyć lepiej niż w strumykach. Piętnastego dnia podróży silny wiatr w nocy połamał mój kochany MSR, co znacznie utrudniło dalsze przejście. Musiałam zmieniać plany w zależności od schronień, które napotykałam po drodze. Były to dziurawe dachy, rozwalone bacówki z myszami, a nawet nory. W jednej – małej, wilgotnej i zimnej spędziłam ponad dobę z powodu załamania pogody.  Parę razy nocowałem też w czymś w rodzaju hoteli. Po wielu dniach włóczęgi tak strasznie nie pasowałam do tych miejsc, że wstyd wspominać.  

Pireneje i ta samotna wędrówka stały się dla mnie symbolem nieskończonej wolności. To niebywałe, wspaniałe uczucie – rozumieć, że masz cały świat dla siebie i tylko ty wyznaczasz kierunek swojej podróży. Kiedy zobaczyłam na horyzoncie Morze Śródziemne, byłam niepocieszona. Chciałam zawrócić na pięcie – do świstaków, sępów, nawet tych krów z wielkimi rogami. Ale pokornie obmyłam nogi w morzu i ruszyłam pociągiem do Paryża. Bo jest na świecie jeszcze sporo pięknych szlaków do pokonania. A ja mam całe 20 kilo sprawdzonego wyposażenia i naprawiony namiot.

Tekst i zdjęcia: Olena Bondarenko